Stosowanie samolotów i helikopterów załogowych do gaszenia pożarów, to żadna nowość. Wręcz, przy dużych, rozległych pożarach, zaangażowanie także straży lotniczej, to konieczność. Dzięki której, ogień może być gaszony z bezpiecznej odległości, nawet jeśli płomienie sięgają kilkudziesięciu metrów (np płonący las).
Nowością w tej dziedzinie jest zastosowanie sprzętu bezzałogowego. Co prawda drony, o których mowa, nie radzą sobie z zadaniem całkowicie samodzielnie, jednak zapewniają jeszcze większe bezpieczeństwo dla strażaków i zapewne wyższą wydajność gaszenia, gdyż część czynności operacyjnych, owe drony wykonują samodzielnie (autonomicznie).
System, który opracował Lockheed Martin, to tandem dronów: bezzałogowego, dość dużego helikoptera K-MAX oraz mniejszego drona Indago.
Tak wygląda Indago:
A tak K-MAX:
Od razu daje się zauważyć, że K-MAX, to przerobiony helikopter załogowy. Potrafi unieść blisko 6 metrów sześciennych wody. Nieźle! Natomiast Indago, to niecała godzina lotu na jednym ładowaniu, zasięg ok 5km. Czyli całkiem wystarczająco, ale szału nie ma.
Akcja w uproszczeniu wygląda mniej więcej tak: Indago – zwiadowca, obserwuje teren i jeśli pojawi się zagrożenie, alarmuje. Wówczas nadlatuje K-MAX i bezpardonowo załatwia sprawę poprzez opróżnienie gigantycznego kubła wody. Brzmi nieźle, ale to nie wszystko! System opracowano w taki sposób, aby napełnianie zbiorników z wodą było także zautomatyzowane.
Dla dzielnego strażaka pozostaje tylko obserwacja i kontrola całej akcji z centrali.
Póki co, to tylko demonstracja przedprodukcyjnego systemu, ale można śmiało założyć, że z powodzeniem zostanie on także wdrożony.
Zerknij jeszcze na wideo poniżej ze wspomnianej prezentacji:
i Indago w akcji:
oraz finalnie, z sentymentem:
Źródło: Lockheed Martin