Bolączką większości armii narodowych w wielu krajach są braki w uzbrojeniu. My Polacy, daleko szukać przykładów nie musimy. Amerykanie natomiast, jak się okazuje, mają nieco inny problem. O ironio, mają więcej bezzałogowców uderzeniowych, niż mogą obecnie obsłużyć z uwagi na braki kadrowe. Problem generalnie dotyczy dronów MQ-1 Predator oraz MQ-9 Reaper.
Wydaje się w sumie śmieszne, bo skoro państwo to może sobie pozwolić na sprzęt wojskowy z najwyższej półki w pokaźnej ilości, to generalnie, teoretycznie, tym bardziej może sobie też pozwolić na fachowców do obsługi tegoż sprzętu, wręcz najlepszych na świecie. Nic jednak bardziej mylnego!
W obecnej sytuacji, kiedy to drony wspomnianego typu są intensywnie wykorzystywane operacyjnie w wojnie przeciwko Państwu Islamskiemu w Syrii i Iraku, Amerykanie siłą rzeczy potrzebują więcej wyszkolonych osób do obsługi tych maszyn, niż przewidywał wcześniejszy plan Departamentu Obrony USA. W szczególe, do roku 2019 planowano ograniczyć ilość zestawów tychże bezzałogowców z 65 do 55 (głównie kosztem starszych i mniejszych MQ-1 Predator). Dla jasności, zestaw, to nie jeden dron plus centrum sterowania, a 4 takie maszyny plus centrum. Optymalna ilość załogi niezbędna do obsługi jednego takiego zestawu, to 10 osób (tzw. orbit).
Problem generalnie w tym, że w praktyce, jeden taki zestaw obecnie obsługuje max 8 osób.
Wygląda na to, że nikt nie spodziewał się takiego obrotu sprawy w związku z Państwem Islamskim, nie przewidziano tej wojny, ani faktu, iż zabraknie w pewnym momencie wyszkolonego personelu.
Z drugiej natomiast strony, to też nie lada okazja dla operatorów dronów, którzy szukają „ciekawej pracy”. Bez wątpienia obsługa Predatora, czy Reapera, to nie lada wyzwanie dla najlepszych z branży.
źródło: The Daily Beast, D24